Maciej Franz "Amerykańskie lotniskowce LEXINGTON i SARA

Okręty Wojenne lat 1905-1945

Moderatorzy: crolick, Marmik

MiKo
Admin FOW
Posty: 4041
Rejestracja: 2004-01-07, 09:02

Maciej Franz "Amerykańskie lotniskowce LEXINGTON i SARA

Post autor: MiKo »

Kiedyś Nala przyganiał mi, że "krytykujemy" tylko jego książki - żeby zadać temu kłam, opisałem poniżej swoje wrażenia po przeczytaniu książki pana Macieja Franza o lotniskowcach Lexington i Saratoga.

Książka wpadła mi w oko ostatnio w Pelcie. Pewnie bym jej nie kupił pomimo przystępnej ceny (25 zł), ale przypomniałem sobie, że kiedyś Grzesiek Nowak wspominał mi o niej - przeczytałem więc wstęp.

Maciej Franz autor kilku artykułów w Okrętach Wojennych i Przeglądzie Morskim (głównie o okrętach lotniczych), książki "Wojskowość kozaczyzny zaporoskiej w xvi-xvii wieku", adiunkt w Instytucie Historii Uniwersytetu im. A. Mickiewicza w Poznaniu.

Pan Franz pisze we wstępie o podjęciu próby pokazania czytelnikowi pełnej historii tych okrętów. Po raz pierwszy w Polsce oczywiście ;). Wspomina on o pracach Zenona Nycza czy Grzesia Nowaka, ale przedstawia je dość deprecjonujaco - "...obie niestety niedoskonałe...". Pierwsza to zaledwie kilkanaście stron, a druga napisana przez "fascynata technikali...." (czy słowo "fascynat" ma emocjonalnie negatywne zabarwienie? Czy tylko mi się tak wydaje?) - "...(G.N.) poświęcił precyzję, jakość tekstu historycznego...". Dlatego też autor opiera się na pracach angielskojęzycznych - na przykład na MORISSONIE (pisownia oryginalna - co oni się wszyscy tak na niego uwzięli... :D ). Szybko więc rzucam okiem na ostatnią stronę - no faktycznie sporo źródeł, ale o zgrozo nie wiedzę ani jednej pozycji Johna Lundstroma !!! Jak dla mnie pisanie czegokolwiek o amerykańskich lotniskowcach bez wsparcia pracami JL to jak pisanie o polskim romantyzmie przez człowieka który nie czytał nic Mickiewicza - no ale może jestem niesprawiedliwy. Tak czy owak lekko zaciekawiony wrzuciłem ją do koszyka.

Książka podzielona została na dwie części. Historia operacyjna cz.1 oraz cz.2 - konstrukcja i dane techniczne. Nie wiem czemu w takiej lekko nielogicznej kolejności. Przynajmniej dla mnie - lepiej czyta się historię okrętu, o którym już wiadomo jak był zbudowany, jakie miał możliwości, zalety, a jakie wady. Łatwiej wtedy zrozumieć np. opis uszkodzeń czy predyspozycje do określonych zadań. Ale to tylko moje zdanie.
Grubość książki standardowa około 200 stron. Literki już raczej nie - strasznie wielkie woły.

Przejdźmy do meritum.

Rozdział I - amerykańska flota wojenn XXw. Już od samego początku rzuca się w oczy spora ilość literówek. To oczywiście zmora wszystkich wydawców, ale pisanie na przykład "Pearl Harbour" przez cała ksiązkę, "klasa Lexington" czy kaliber 205,3mm (???) to już co innego. W przypisie o Bitwie pod Falklandami mylą się autorowi brytyjskie krążowniki liniowe - Invincible, Inflexible.

Rozdział II początki lotnictwa - (dwie strony) opis testów W. Mitchella - bezdyskusyjny sukces samolotów... :o

Rozdział III do wybuchu wojny - pomimo obietnic ze wstępu raczej krótko, wyrywkowo i chaotycznie. Jakieś wydarzenia przedstawione obszerniej a czasem pomijanie całego roku służby. Osobiście kalendarium przedstawione przez G. Nowaka Nowaka uważam za wiele lepsze.

Rozdział IV -Wojna.
Tu już zaczynają się naprawdę problemy. Opis służby w pierwszych miesiącach naprawdę pozostawia wiele do życzenia. Są to krótkie telegraficzne wręcz informacje, które można znaleźć w prawie każdej książce traktującej o bitwach na Pacyfiku czy to Lisowskim, Krali, czy Perepeczce ("Bitwa na Morzu Koralowym"), czy nawet internecie. Nie podawane są choćby najdrobniejsze przybliżone składy zespołów operacyjnych, w których pływały LEX i SARA, nazwiska dowódców zespołów, czy dowódców okrętów. Storpedowanie SARY opisane jest tak: "została storpedowana'" - koniec i kropka. Ja już nie wymagam dokładnego opisu, co zostało zniszczone, co zalane, co wytrzymało a co puściło, nie mówiąc już o jakieś analizie. ALE!!! Litości!!! Chociaż, w którą burtę, na wysokości, której wręgi a tu nic, nic i nic. Drugie storpedowanie SARY opisane podobnie.
Fakty, które wydawałoby się jest dość łatwo ustalić - wyjście z bazy Lexingtona do operacji pod Wake czy wspomniane już storpedowanie Saratogi podawane są w formie "dnia x lub dnia y". Ludzie! Storpedowanie okrętu wielkości Saratogi to jest naprawdę duże wydarzenie.
Żeby nie były to oskarżenia rzucane na wiatr, przyjrzałem się pierwszej większej operacji lotniskowców - Wake.

1. MF - Saratoga wychodzi w morze z PH 12 grudnia - błąd. Dotarła a pobliże Oahu (z SD) w niedzielę rano 14 grudnia. W morze wyszła 16 grudnia o godzinie 12:15
2. MF - Lex wychodzi w morze 14 lub 19 grudnia. Tu już nie potrzeba mieć źródeł, wystarczy spojrzeć na trasę Lexa pod Wake. Oczywiście 14 grudnia.
3. MF- Sara miał przetransportować na Wake 18 myśliwców - błąd. 14 maszyn z VMF-221 (F2A-3) pod dowództwem maj. Verne A. McCaul'a
4. MF - zespół Sary płynął z SD do PH po dowództwem Browna - błąd. Dowodził kontradmirał Aubrey W. Fitch.
5. MF - "Odsiecz" Wake była ryzykowana, bo w sztabie Kimmela wiedziano o obecności lotniskowców - błąd. Nie wiedziano. Dopiero 18 grudnia (czas Oahu) stwierdzono prawdopodobną obecność 2 Dywizjonu Lotniskowców w pobliżu Marshallów
6. Autor powtarza ogólnie przyjętą opinię obiegową o admirale Franku Flecherze - Lexington nie zdążył pod Wake z powodu błędów popełnionych przez Fletchera (co więcej Fletcher jest obciążony winą za upadek Wake !!!). Niestety nie podaje ani jednego przykładu tych błędów.
W rzeczywistości Fletcher 22 grudnia (czas lokalny) zgodnie z planem tankował swoje okręty. Był 635 nm od Wake. Pomimo, że warunki pogodowe były ciężkie udało się utrzymać harmonogram. 24 grudnia miał być w okolicy wyspy. Jak wiadomo wcześniej cały pan odwołano z powodu inwazji.
7. MF - gdy Fletcher znalazł się o 300 mil od Wake obrońcy byli u kresu sił. Fleczer nigdy nie był tak blisko. 23 grudnia po zmierzchu już po upadku Wake (obrona praktycznie ustała 23 grudnia o 8 rano czasu lokalnego) był 450 mil od wyspy. I wtedy Pye odwołał operację (wcześniej planowano, pomimo upadku, przeprowadzić kontruderzenie).

To tyle przykładu. Dodam jeszcze, że cała operacja została opisana przez pana Franza w 14 zdaniach. Wychodzi 50% skuteczności.. ;)

W opisie wielkich bitew jak Koralowe czy Salomony nie ma żadnych nowych informacji. A tam jest tyle niedomówień i ciagle nie wyjaśnionych spraw. Jakie były motywy decyzji Fletchera o odesłani krążowników Crace'a na Luizjady, czy Ryiho robił za "przynetę", co było pierwszorzednym celem Japończyków pod Salomonami, czemu przed bitwą odesłaono Waspa itd, itd. Ja rozumiem, że ta ksiażka nie traktuje o konkretnych bitwach tylko o historii operacyjnej lotniskowców. Ale jakiś ogólny opis sutuacji jaest według mnie konieczny. Inaczej wychodzi że lotniskowiec wziął udział w bitwie, wysłał tyle to a tyle samolotów, które trafiły w to i tamto. Koniec bitwy.

Opis techniczny.
Pan Franz ostrzega że nie jest to książka, gdzie można będzie znaleźć dokładne rysunki. Ostrzega słusznie. Sylwetki okrętów zaprezentowane na końcu książki są faktycznie fatalnej jakości skanami niewiadomego pochodzenia. O ile rozumiem, że to nie jest książka z "technikaliami" to nie wiem dlaczego w ten sam sposób potraktowano mapki. Autor zapowiadał przedstawienie sposobu przeprowadzania operacji - a tu nie ma nawet małego rysuneczku z typowymi dla okresu ustawieniami dużch TF czy różnic w stosunku do ustawień we flocie brytyjskiej (kiedy pływała tam Sara).

O wiele bardziej przemawia do mnie część tekstu opisująca budowę. Dość przyzwoicie opisane z kilkoma interesującymi informacjami (widać wpływ dobrych źródeł). W terminologii widać co prawda, że autor czasami sam nie wie o czym pisze ("radar IFF", czy połączenie radarów Mk4 i Mk 22 na jednym dalocelowniku). Szkoda, że brak jakichkolwiek rysunków poglądowych. Wadą opisu technicznego jest brak spójności - część opisano dokładnie, a część tylko powierzchownie. W opisie o napędu podano przykład trafienia Sary torpedą jako wyjście z tarczą systemu turboelektrycznego. Oczywiście nie ma słowa wyjaśnienia a mi to się wydaje, że było raczej odwrotnie.

Cóż można powiedzieć w podsumowaniu... pomimo szumnych zapowedzi mamy chyba jednak kolejną książkę, która zbiera informacje już dostępne, czasami powtarza stare błędy, a czasami generuje nowe. Głównym niedociągnięciem jest zaniechania ze skorzystania z nowodostępnych źródeł (R. B. Frank, J. B. Lundstrom, J Pardos).
Andrzej J.
Posty: 1094
Rejestracja: 2004-01-06, 02:19
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Andrzej J. »

Wątek bardzo rozwojowy - choc może nie tak jaK B5-II.

Żadnych ilustracji fotograficznych. Na dzis tylko dodam, że książke recenzowało dwóch profesorów (przez litość dla moich Wielkopolan nie wymienię ich nazwisk), technikalia są generalnie przepisane ze Sterna.
Autor nie zna życiorysów z DANFS-u, nie korzystał ze źródeł internetowych, nie zna też prac Friedmana US CV-IDH oraz Carrier Air Power, jak też Hone'a, Friedmana i Mandelesa "American & British Aicraft Development, 1919-1939".
Wcale się nie dziwię, ze prof. Karol Olejnik powiedział mu kiedyś - Panie Franz zostaw Pan te okrety, weź się Pan lepiej za Kozaków (autentyczne)
I te wstepy pseudonaukowe... Na szczęście nie ględzi o raportach z Bureau of Ships
Ale książki rzekomego Jentuszuty (powinno być Jentschura, Jung i Mickel), to facet nie miał w ogóle w reku, bo nigdzie nie cytuje numerów stron.
Kto wie, czy śmierc w szufladzie tekstu książki nie byłaby lepsza?
Andrzej J.
PS Nie wiem Miko o co chodzi "Samuel Eliot Morison" było, jest i bedzie przez jedno 'r'.
Awatar użytkownika
MacGregor
Posty: 136
Rejestracja: 2004-01-15, 10:21
Lokalizacja: Siedlce

Post autor: MacGregor »

Samuela Eliota (a może ELIOTTA? :-) Morisona ludziska najwyraźniej mylą z nazwiskiem przebojowego gościa z innej dziedziny - muzyki rockowej. Chodzi oczywiście o The Doors i Jima Morrisona. Tu przez dwa "r". Na marginesie może jednak warto dodać, że tatuś słynnego rockmana był dowódcą lotniskowca USS "Bon Homme Richard" typu "Essex". Sam Jim Morrison nawet odbył rejs na jego pokładzie, ale nie spodobało mu się i nie został marynarzem...

Ale skoro to wątek o książce Macieja Franza, to chciałbym od siebie tylko dorzucić, że przygotowując swoją pracę o "Lex" i "Sara" dla AJ Press nie miałem zamiaru pisać pracy naukowej. To po pierwsze. A po drugie - specyfika monografii wydawanych przez wyd. Adama Jarskiego jest dość ściśle określona. Wprawdzie sam wydawca nie wiązał mi specjalnie "skrzydeł", to jednak pewne zalecenia w tej serii obowiązują (obowiązywały) - stąd ujęcie dziejów "Lexa" i "Sary" w kalendarium. Kto posiada więcej niż dwie, trzy monografie okrętowe AJ Press, ten wie o co chodzi.

Swoją drogą trochę żałuję, że zabrakło mi przebojowości i nie pokusiłem się o maksymalne rozszerzenie części historycznej nie martwiąc się o to, czy tekst zajmie dwa "tomy" monografii AJ Press czy nawet pięć - jak w przypadku "Bismarcka". Wtedy jednak zakładaliśmy, że będzie to wyłącznie jeden zeszyt. Okazało się, że i tak za dużo napisałem, aby w jednej części to upchnąć...

Ponieważ jestem autorem jednej z dwu krytykowanych przez M.Franza pozycji z bibliografii "Sary" i "Lexa" - przeto nie bardzo wypada mi krytykować jego pracę. Daleki jestem od tego, aby to, co sam napisałem na temat tych okrętów uważać za bezbłędne - po wydaniu drukiem miałem niesmak po przeczytaniu własnego tekstu, bowiem znalazłem wiele błędów językowych, stylistycznych i niestety merytorycznych... Pozostaje mi tylko wyrazić nadzieję, że kiedy pewnego dnia AJ Press zechce wznowić monografię "Sary" i "Lexa" - otrzymam możliwość dokonania niezbędnych korekt i poprawek w tekście...

Na koniec takie pytanie - czy słowo "fascynat" w ogóle istnieje w "Słowniku Języka Polskiego"? Ja jakoś nie mogę znaleźć...
MacGregor
MiKo
Admin FOW
Posty: 4041
Rejestracja: 2004-01-07, 09:02

Post autor: MiKo »

Andrzej J. pisze: PS Nie wiem Miko o co chodzi "Samuel Eliot Morison" było, jest i bedzie przez jedno 'r'.
Użyte tylko raz we wstępie (Morisson) potem jest OK.

PS
"Jentuszuta" mi umknął a szkoda ;)
radar
Posty: 427
Rejestracja: 2004-01-13, 15:29

Post autor: radar »

A dlaczego nie zastanawia nikogo podstawowy fakt. Czym kierował się autor cytowanej książki wiedząc o wcześniejszym pojawieniu się na rynku porządnych, kompletnych opracowań tych ciekawych okrętów.
Nie zwróciłem uwagi na nazwę wydawnictwa, lecz wiem że Miko zainwestował w tą publikację 25 złociszy.

zadam pytanie. Ile pokładów hangarowych miał Lex i Sara ?
karolk

Post autor: karolk »

nie czepiałbym się Pearl Harbour w transkrypcji english english, bo gość nie musi wcale uznawać american english piszące Pearl Harbor, za którymi jednakowo nie przepadam wszakże
Awatar użytkownika
MacGregor
Posty: 136
Rejestracja: 2004-01-15, 10:21
Lokalizacja: Siedlce

Post autor: MacGregor »

Autor pisze, że jego praca była już gotowa, zanim jeszcze pojawiła się moja monografia w AJ Press, jednak po swteirdzeniu, że niczego nowego ona nie wnosi, nie zmieniał niczego w swojej...

"Sara" miała jeden pokład hangarowy i "Lex" też jeden, co daje razem dwa pokłady hangarowe, jak dobrze policzyć...

:-)

Grzegorz Nowak
P.S. 25 zł to jednak o wiele taniej niż dwa tomy AJ Press...
MacGregor
MiKo
Admin FOW
Posty: 4041
Rejestracja: 2004-01-07, 09:02

Post autor: MiKo »

karolk pisze:nie czepiałbym się Pearl Harbour w transkrypcji english english, bo gość nie musi wcale uznawać american english piszące Pearl Harbor, za którymi jednakowo nie przepadam wszakże
Karol a nie przeszkadzałoby Ci gdyby Anglik piszący o Polsce pisał zamiast Gdynia Gottenhafen?
MiKo
Admin FOW
Posty: 4041
Rejestracja: 2004-01-07, 09:02

Post autor: MiKo »

MacGregor pisze:Autor pisze, że jego praca była już gotowa, zanim jeszcze pojawiła się moja monografia w AJ Press, jednak po swteirdzeniu, że niczego nowego ona nie wnosi, nie zmieniał niczego w swojej...
a szkoda - miałby mniej błędów :D
karolk

Post autor: karolk »

miko masz coś kiepski dzień, zaraz z grubej rury walisz do mnie, po drugie Gdynia nazywała się po niemniecki Gdingen, a tylko port Gotenhafen, historycznie rzecz ujmując
Gość

Post autor: Gość »

"Sara" miała jeden pokład hangarowy i "Lex" też jeden, co daje razem dwa pokłady hangarowe, jak dobrze policzyć...

Kontynuując oba posiadały razem 4 podnośniki. W jakim celu uzywano małego podnośnika tylnego, Bo F4F3 bez składanych skrzydeł raczej by się tam nie zmieścił
MiKo
Admin FOW
Posty: 4041
Rejestracja: 2004-01-07, 09:02

Post autor: MiKo »

karolk pisze:miko masz coś kiepski dzień, zaraz z grubej rury walisz do mnie, po drugie Gdynia nazywała się po niemniecki Gdingen, a tylko port Gotenhafen, historycznie rzecz ujmując
eee... to Niemcy nazywali oddzielnie porty w swoich miastach? a możesz jeszcze powiedzieć gdzie kończył się Gotenhafen a gdzie zaczynał Gdingen?

Po trzecie Gdingen to chyba Kaszubi tak mówili....
karolk

Post autor: karolk »

oficjalna nazwa miasta w dokumentach hitlerowskich to Gdingen, oglądaj pieczątki rybaków wydawane w 1943, a i Kaszebom piszą narodowość polska
MiKo
Admin FOW
Posty: 4041
Rejestracja: 2004-01-07, 09:02

Post autor: MiKo »

ok, ok, niech ci będzie... ;)
Awatar użytkownika
MacGregor
Posty: 136
Rejestracja: 2004-01-15, 10:21
Lokalizacja: Siedlce

Post autor: MacGregor »

Jako ciekawostkę podam fakt, że w japońskiej (czyli krzesłowej wersji języcznej) książce o pancernikach japońskich z serii "Anatomy of the IJN" czasem trafiają się w japońskich krzaczkach wyrazy pisane cywilizowanym językiem, dzięki czemu nie znając japońskiego coś tam możemy odczytać. A ciekawostka jest taka, że w pewnym miejscu piszą o jakimś okręcie (nie rozszyfrowałem o jaki idzie...) zbudowanym w stoczni SZCZECIN! Nie Stettin,a właśnie SZCZECIN!!!
Japończycy!
MacGregor
karolk

Post autor: karolk »

ale o jaki okręt chodzi? ciekawa historia...
ODPOWIEDZ