Przy okazji może mała dyskusja na temat okręt kontra bateria nabrzeżna.
Janik, Twoja zachęta do dyskusji na ten temat trafia w dziesiątkę, a ja chciałbym się podzielić moimi prywatnymi spostrzeżeniami w tym temacie.
Nie potrafię przytoczyć w tej chwili, kto dokładnie powiedział, że jedno działo na lądzie jest warte okrętu na morzu.
Dobrze wiemy, że stosowanie baterii nadbrzeżnych nie jest niczym nowym i fortyfikacje takie były rozsiane wszędzie tam, gdzie docierała „cywilizacja”.
Przenosząc się do okresu XX wieku można wskazać, gdzie baterie brzegowe odegrały ogromną rolę w obronie i zadaniu strat przeciwnikowi.
Zauważyłem, że tak się działo wszędzie tam, gdzie instalowane były na brzegach cieśnin uniemożliwiających manewrowanie i konieczność ograniczenia prędkości.
Koronnym przykładem może być obrona Dardaneli, gdzie tureckie forty wiele razy ugodziły szturmujące pancerniki zmuszając je do odwrotu. Czym bliżej cieśniny tym więcej było fortów i dział dużego kalibru, a szanse przejścia na Morze Marmara malały do zera.
Drugim takim przykładem może być desant niemiecki na Oslo. Tam, w wąskim przejściu, baterie brzegowe Kaholm trafiały sobie spokojnie „Bl_chera” i nie dawały mu żadnych szans na manewr i obronę. Do tego jeszcze doszły brzegowe wyrzutnie torpedowe, które przypieczętowały jego los.
Norwegowie mieli jeszcze podobnie usytuowane baterie w Ofot fiord ( w drodze do Narwiku), ale te „przespały” sprawę i niszczyciele komandora Bonte popłynęły sobie dalej.
Wszędzie tam, gdzie była możliwość manewru takich spektakularnych sukcesów już nie było, przynajmniej ja ich nie znam.
Tutaj można ewentualnie rozważyć walki na Pacyfiku, gdzie umocnione bastiony japońskie dysponowały ogromną ilością artylerii, ale mogły się poszczycić tylko pojedynczymi trafieniami zanim zostały zupełnie zniszczone przez amerykańską artylerię okrętową i samoloty.
Takim przykładem może być Sajpan i Iwo-jima, gdzie „Pensacola” została kilkakrotnie trafiona z baterii brzegowej, zanim zmieniła kurs, co pozwoliło na uniknięcie dalszych trafień.
Zauważyłem też, że te działa były głównie przeznaczone do ostrzału plaż w trakcie lądowania, a nie do walki z okrętami.
Można by podać jeszcze przykład twierdzy Port Artur, gdzie artyleria japońska dokonała spustoszenia wśród rosyjskich okrętów, ale tam sytuacja była inna, ponieważ okręty były zakotwiczone i nie miały w ogóle możliwości ruchu. Do stojącego w końcu się trafi.
Pozostaje jeszcze kwestia twierdzy Singapur. Panuje powszechna opinia, że od strony morza nie można jej było zdobyć, bo baterie brzegowe były bardzo silne. Nie będę się spierał, bo nigdy takiego zamiaru nie przeprowadzono. Dlatego, możemy tylko spekulować, co by było, gdyby było.
Przy okazji byłbym niezmiernie wdzięczny za więcej informacji na temat Singapuru, czyli uzbrojenia i umocnień.
Moim skromnym zdaniem, artyleria nadbrzeżna była tym czynnikiem „odstraszającym” dla przeciwnika na morzu i nie pozwalała na nadmierną swobodę i pewność siebie.
Wadą stałej artylerii jest konieczność budowy ogromnych schronów o megalitycznych rozmiarach, koniecznych do osłony dział, bo tylko takie konstrukcje umożliwiały przetrwanie raz zlokalizowanych stanowisk i chroniły przed ogniem artylerii i bombardowaniem lotniczym. Był to chyba jeden z elementów, który nie pozwalał na instalację dużej ich liczby.
Dlatego też ruchome stanowiska mogły uzyskać dobre wyniki, bo mobilność zmuszała przeciwnika do ciągłego poszukiwania nowych pozycji.
Już właśnie Turcy zastosowali takie rozwiązanie przy obronie Dardaneli wspomagając „orane” pociskami fortyfikacje stałe.
Mam nadzieję, że Koleżeństwo wybaczy skoki na skróty i wszelkie błędy, jakich mogłem się dopuścić w swoich ocenach i potraktuje mój wpis jako zaczyn do dalszej dyskusji.
Pozdrawiam
Ryszard