Skrzynia Wachniewskiego
Głos Szczeciński, 2010-04-09
Fot.: Wojciech M. Wachniewski: Cutty Sark z 1869 r. jest o jedną trzecią mniejszy od Daru Pomorza, lecz powierzchnię żagli ma większą. (Fot. Krzysztof Tomasik)
Rozmowa z Wojciechem M. Wachniewskim, słupskim tłumaczem i hobbistą, który spojrzy na dowolną datę i powie, jaka to morska rocznica.
- Co dziś zaszło?
- Dziś, ale 100 łat temu, nastąpiło przekazanie niemieckiemu armatorowi Deutscher SchulschifF-Verein nowo zbudowanego trójmasztowca pełnorejowego Prinzess Eitel Friedrich. Wkrótce potem w ramach reparacji wojennych Niemcy wydali żaglowiec Francuzom, od których w roku 1929 odkupił go polski Komitet Floty Narodowej, dla Państwowej Szkoły Morskiej w Tczewie. Nazwę fregaty zmieniono na Pomorze, ale po rejsie na przebudowę do Danii fregatę znowu przechrzczono. Tak więc do służby, 13 lipca 1930 r., ów szkolny statek, jako że uzbierany ze składek Pomorzan, wszedł jako Dar Pomorza, po czym jako pierwszy w dziejach naszej bandery opłynął świat i przesłużywszy lat 51, wykształcił 14 tysięcy polskich oficerów.
- Jest data, której nie skojarzy Pan z wydarzeniem morskim?
- Dobre pytanie. Nawet przy moich urodzinach - 20 IX - mam sześć rocznic, od rozpoczęcia wyprawy przez Magellana w 1519 do roku 1967, czyli wodowania ostatniego transatlantyku świata Queen Elizabeth 2, którego większa poprzedniczka spłonęła w 1972 w Hongkongu; co ciekawe, z trójki największych transatlantyków spłonęły aż dwa, bo jeszcze Normandie.
- Woli Pan zatonięcia od wodowań?
- Niekoniecznie, a i zdarzają się naraz, jak Principessie Jolandzie, która 22 IX 1907 r. poszła na dno podczas wodowania. Katastrofy morskie interesują mnie m.in. dlatego, że mam szczególny szacunek dla ratowników morskich.
- Za najtragiczniejszą uważa Pan katastrofę Titanica?
- Ta jest najgłupsza, popełniono wszystkie możliwe błędy, od projektu do pójścia na dno. Prędzej wymieniłbym wybuch kotłów parowca Sułtana na Missisipi w 1865. 1700 ofiar, niektórzy spalili się żywcem. Wracali do domu z niewoli po wojnie secesyjnej,
- Która z danych robi na Panu największe wrażenie: wyporność, długość, prędkość?
- Gdybym żył w I połowie XX wieku, to może liczba kominów; żaden poważny pasażer nie wszedł na pokład, jeśli było ich mniej niż cztery. Rozmiary. Oczywiście dla zbiornikowca będzie to nośność, a dla lotniskowca pokład startowy, w przypadku Lincolna i Washigtona dwa razy większy niż piłkarskie boisko.
- Ulubiony statek, ulubiony okręt?
- Królowa Maryśka, absolutne przeciwieństwo tego niewydarzonego Titanica. Dwa razy większa i o niebo szczęśliwsza; ma już 75 lat, stoi w Kaliforni. Z okrętów Bismarck. Jest jedynym pancernikiem, jaki znam, o którym śpiewano piosenki. "In may of 1941 the war had just begun"...
- Jaki ma Pan stosunek do U-Bootów?
- Same okręty mnie nie interesują, natomiast, mimo iż ich załogi walczyły z moją ulubioną żeglugą brytyjską, muszę im oddać, że wbrew obiegowym opiniom wielu dowódców U-Bootów to nie byli bandyci, lecz przyzwoici ludzie morza, a bandyci zdarzali się i po drugiej stronie.
- Do jakiej więc floty ma Pan szczególny szacunek?
- Do marynarek polskich. "Nie wie Polak, co to morze, kiedy pilnie orze" i nagle w tym stanie rzeczy druga RP metodycznie zrobiła cudowne rzeczy - zbudowała Gdynię, Marynarkę Wojenną, żeglugę pasażerską... Poza tym bardzo szanuję Royal Navy oraz floty niemieckie i holenderskie.
- Trafem akurat te języki Pan zna - niemiecki, angielski i niderlandzki.
- No, "Mistrza i Małgorzatę" też przeczytałem w oryginale. Ale to prawda, że najlepsze źródła o danym kraju pochodzą z tego kraju, a język pomaga go poznać; im zaś lepiej coś się poznaje, tym jest bliższe. Niemniej, norweskiego ani islandzkiego nie znam, a za żeglarzy wszech czasów uważam Wikingów, którzy za Atlantyk dostali się 400 lat przed Kolumbem.
- Wiem, że napisał Pan książkę, ale jej Pan nie wydał.
- Parę. Wszystkie ręcznie, m.in. "Inną skrzynię Davy Jonesa"; pierwszą "Skrzynię", czyli rosyjską opowieść o katastrofach, przetłumaczyłem.
- Przed laty wygrał Pan w cuglach szczeciński teleturniej morski, za co popłynął Pan na Morze Śródziemne. Pamięta Pan to?
- No pewnie! Na moją prośbę dali mi psią wachtę (godz. 0-4 - przyp. red.), a w dzień ster. Wyłączyli automatycznego pilota, więc miałem w łapkach 20 tysięcy ton.
- Nie chciał Pan być marynarzem?
- Nie umiem pływać. Ale to dziwny wymóg. Dobry marynarz powinien zginąć z okrętem.
Rozmawiał Marek Zagalewski