Już wcześniej w którymś z tematów pisałem, że moim zdaniem podawanie 100 obietnic było błędem. Technicznym. Z prostego powodu. Raz, z góry było wiadomo, że rząd będzie koalicyjny. A to oznacza, że jego działanie, tak jak to pisze Peperon, będzie efektem kompromisu. Czyli - nie wszystkie obietnice zostaną zrealizowane. I nie musi ich być dużo. Dwa, rachunek prawdopodobieństwa mówi, że taką ilość obietnic zrealizować zawsze będzie trudno (z różnych powodów). Wystarczy nie zrealizować kilkanaście - dwadzieścia kilka obietnic - to będzie punkt zaczepienia dla krytyki. Niestety, PO nie ma dobrych PR-owców. A ja w sztabie nie byłem

(szósta kadencja w powiecie, piąta pod rząd, świadczy, że trochę się chyba jednak na tym znam

). Obiecać należało 3-4 rzeczy najistotniejsze. I to by starczyło. Takie, które były do przyjęcia dla całej koalicji.
Chciałbym zwrócić uwagę, że ten rząd radzi sobie mimo wszystko całkiem dobrze. Inflacja zbita. Wzrost gospodarczy dobry, chyba jeden z najlepszych w UE. Zarobki realne ludzi rosną i to w dość imponującym tempie. Perspektywy są dobre. Nastroje może psuć zadłużenie. Przy czym mała pociecha w tym, że na drogę szybko rosnącego zadłużenie wszedł poprzedni rząd. A prezydent robi wszystko by w tej kwestii było jak najgorzej. Co do rozliczeń zaś... młyny sprawiedliwości zawsze mielą powoli. Ale mielą. I co trzeba będzie zmielą, jeśli starczy czasu.
Tak kończy się wiara w obietnice kampanijne...
Powiedziałbym więc, że spełnianie niektórych obietnic to działanie na wskroś negatywne, gdyż powoduje to zazwyczaj problemy. Obiecując głupoty i spełniając je, czynimy po prostu źle.
Co do Nawrockiego zaś...
widać było od razu, że facet jest naiwny. I nie do końca rozumie o co chodzi w tym sprawowanym przez niego urzędzie. Poza tym fatalnie dobrał sobie otoczenie, które w tym jego naiwnym przekonaniu go utwierdzało. I utwierdza nadal, choć wydaje się, że coś tam Nawrocki zaczyna kapować (acz idzie mu to trudno i z oporem).
W polityce wewnętrznej - brak niespodzianek. Wetuje wszystko jak leci i raczej nie spodziewam się tu poprawy. Nastawiony jest na robienie problemów rządowi. Za wszelką cenę, także za cenę interesów państwa. W myśl zasady "im gorzej tym lepiej". I tak będzie chyba dalej, choć nie wykluczam małych przerw. Ale spodziewam się, że będzie robił za szkodnika i jeszcze tym będzie się szczycił.
W polityce zagranicznej tak sobie. Też sabotuje decyzje rządu, choć chyba trochę go otrzeźwiła historia z dronami rosyjskimi. Wizytę w USA można by uznać za umiarkowany sukces, gdyby nie głupota jego współpracowników i nieprzewidywalność Trumpa. Na którego, jak pokazała historia z dronami, nie można liczyć bez względu na obietnice jakie składa. Obawiam się jednak, że Nawrocki tego jeszcze nie rozumie, o czym świadczy jego stosunek do sojuszników z UE i samej UE. Ale też i trudno go winić za nieprzewidywalność Trumpa - sam zrobił co mógł (choć za głupoty współpracowników z kancelarii już winić go można).
Widać, że w kwestii polityki zagranicznej facet musi się jeszcze bardzo duuuużo nauczyć. Jest jednak pewna nadzieja, że nie podporządkuje jej polityce wewnętrznej jak to zrobił Kaczyński. A to już będzie jakiś sukces. Istotny szczególnie w dzisiejszych czasach. W polityce wewnętrznej jednak złudzeń nie mam - gość będzie szkodnikiem.
Duży plus zgadnijcie za co? Za ZSRS.
Zastanawiam się, dlaczego z takim upodobaniem używamy rusycyzmów? Państwo o którym mowa ma polską nazwę i jest to Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich, czyli ZSRR. I taką nazwę/skrót należałoby używać. A nie mieszać słowa polskie z rosyjskimi. By jakieś potworki słowne z tego wychodziły.
Poza tym nie za bardzo wiem jakie to ma znaczenie?! To są tylko słowa. A liczą się czyny i ich efekty. Słowa w niektórych sytuacjach też są ważne, ale tu akurat bez żadnego znaczenia.