Krążowniki liniowe w Niemczech – moja wizja.
A to już zupełnie inna para kaloszy. Niemcy nie potrzebowali niszczyciela rajderów – bo sami rajdery mieli zamiar wysyłać. Co prawda taki duży rajder byłby mile widziany, ale wówczas jeszcze mało praktyczny.
Jak wspomniał Tadeusz Klimczyk, słowo „konwój” było w Admiralicji brytyjskiej traktowane jak obelga, a w każdym razie coś bardzo niestosownego. Niemcy musieli sobie z tego zdawać sprawę ( z tajemnicą to trochę Anglikom nie wychodziło ). A do zwalczania pojedynczych statków bez eskorty nie trzeba było zaraz tak dużej jednostki. W większości przypadków wystarczał uzbrojony statek handlowy – czy to liniowiec pasażerski czy jakiś transportowiec. A do „poważniejszych” rejsów wystarczały krążowniki lekkie czy dotychczasowe pancerne. A zresztą zdawano sobie sprawę z tego, że przy braku odpowiednich baz a co za tym idzie możliwości naprawy uszkodzeń nawet pozornie niegroźne trafienie może okazać się katastrofalne. Bazy niby były, ale nie było jak ich utrzymać w razie wojny. A okręty były opalane węglem. Taki potwór spalał go o wiele więcej niż coś mniejszego, więc dawałby większe kłopoty z zaopatrzeniem. Czyli rajder odpada.
Rozpoznanie „strategiczne” miało być jedną z funkcji tego okrętu. „Taktyczne” w sumie też. Podobnie jak wciąganie wrogich pancerników czy krążowników liniowych pod ogień własnych pancerników. Ale tu widać było od początku, że prawdziwym przeciwnikiem tych okrętów będą okręty uzbrojone w ciężkie działa. Czy o krążowniki liniowe czy nawet pancerniki. Przy czym Niemcy nawet się nie łudzili, że będą mieli większy zasięg dział. Oj nie. Wiedzieli że na pewno będą się musieli dostać pod ogień przeciwnika i ich okręty mają to wytrzymać.
Nie zakładali też zaraz rozbicia wrogiej floty w pył i puch. Wiedzieli że generalnie będą w defensywie – ot wyjdą w morze w nadziei że uda się przechwycić jakiś pojedynczy zespół pancerników i naprowadzić go pod lufy całej swojej floty. Wtedy by się go rozbiło i zaraz na bardzo wysokim biegu do bazy zanim przyjdzie reszta Grand Fleet.
Krążowniki liniowe miały od samego początku służyć flocie liniowej. To znaczy początkowo faktycznie widziano w nich monokalibrowe krążowniki ale nawet nie zbliżające się do pancerników z siłą ognia. Pojawianie się Invincible zburzyło te wizje. Blucher z definicji miał małe szanse w starciu z nim. Potrzeba było czegoś większego.
Nie wiem co się tam działo w dowództwie – męczcie Chrisa albo kogo innego żeby napisał, ja się nie podejmuję.
Mogę co najwyżej przeprowadzić proces poszlakowy na bazie tego co ostatecznie zbudowano.
Krążownik liniowy w wersji niemieckiej miał z definicji walczyć z krążownikiem liniowym brytyjskim. Przy czym warto sobie uświadomić co znaczyło słowo walczyć w poszczególnych flotach. Dla Anglików ( czytaj Fishera ) „walczyć” oznaczało „zmiażdżyć”. Jego nie interesowała charakterystyka podobna do okrętu przeciwnika. W takim układzie wynik walki byłby przypadkowy. Royal Navy miała mieć przewagę jakościową nad przeciwnikiem, gwarantującą zwycięstwo. Do tego Fisher miał gdzieś ciężki pancerz. Do tego spodziewali się że będą mieli przewagę ilościową i przeciwnik będzie wiał po nawiązaniu kontaktu. Musieli więc być szybcy by nie dopuścić do ucieczki i to znacząco szybsi – bo przeciwnik mógł walczyć blisko baz. I mieć silne uzbrojenie by przeciwnika spowolnić zanim wejdzie pod osłonę swoich pól minowych i artylerii nadbrzeżnej.
Niemcy od początku nie mieli złudzeń, że przewagi mieć nie będą. Mogą co najwyżej powalczyć o jakąś formę wyrównania szans. Ot rajdy innych okrętów spowodują oddelegowanie części sił na inne akweny, jakieś akcje minowe czy torpedowe z okrętów podwodnych odeślą część pancerników do remontu ( albo najlepiej na dno, z tym że na jakieś spektakularne ilości zatopień od tego to nikt specjalnie nie liczył ), wtedy w dogodnym momencie wyda się bitwę osłabionej Grand Fleet. Wiadomo że i tak będzie ona silniejsza, ale może jakiś samotny zespół uda się dorwać i zniszczyć.
W efekcie okręty wyszły zgoła inne. Najważniejsze było przetrwanie. Reszta mniej istotna. W myśl zasady – jak do bazy się dowlecze to się go naprawi. I w sumie Seydlitz po bitwie jutlandzkiej bardziej przypominał kupę złomu niż okręt a go jednak naprawili.
Szybkość była ważna, ale bez przesady. W końcu krążowniki liniowe nie miały uciec przez brytyjskimi tylko naprowadzić je pod ogień pancerników. Do tego celu nie potrzebowały przewagi w prędkości. Artyleria najmniej ważna. W końcu same krążowniki liniowe nie miały topić takowych przeciwnika. No jak by się udało, to nikt ( u Niemców ) z tego powodu łez by nie ronił, ale topienie miały odstawiać pancerniki.
Niemcy potrzebowali szybki pancernik, a nie krążownik liniowy w wykonaniu angielskim
Podobnie zresztą sprawa wyglądała z pancernikami – też odporne, średnio szybkie, relatywnie słabo uzbrojone. Albo miały zniszczyć przeciwnika sporo słabszego liczebnie ( jak się dorwie samotny zespół ) - wtedy słabsza artyleria nie ma większego znaczenia – bo jest liczna, albo miały wiać, a do tego super silne działa nie są potrzebne.
Czy taka a nie inna forma Invincibla była im na rękę czy nie, trudno mi powiedzieć. Niech się wypowiedzą mądrzejsi ode mnie. Mi się jednak wydaje, że mimo wszystko decydentom to jednak w miarę pasowało. W końcu budowali tylko ”duże krążowniki” a nie pancerniki. A potrzebowali pancerników, więc robili wszystko by te krążowniki miały charakterystykę pancernika ( tak swoją drogą to niektóre Niemieckie krążowniki liniowe były lepiej opancerzone od sporej części brytyjskich pancerników z tego okresu ). A ustawy zabraniały budowania więcej pancerników niż ileś tam, a tu można było sobie jakiś przemycić.
A co do nastawienia jaki okręt miał być najważniejszy – czy pancernik czy krążownik liniowy, to w sumie nawet bym się zgodził, że pancernik, ale tylko do pewnego momentu. Do wybuchu wojny stawiali ewidentnie na pancerniki. Ale po wybuchu wojny zatwierdzili 7 szt Mackensenów, a ani jednego wolnego pancernika. Chyba coś im się zmieniło.
Ale mimo tak solidnego pancerza to te krążowniki miały jednak trochę wad. Z rzucającej się na początku to niska wolna burta. Obawiam się że przy pogodzie takiej jak przyszło walczyć w II wojnie w kampanii norweskiej Scharnchorstowi i Gneisennau z Renownem to taki Derrflinger miałby problem w starciu z Lionem. No ale przy w miarę sensownej pogodzie sytuacja się odwracała.
O lepszych warunkach bytowych załóg brytyjskich okrętów czy ich większym zasięgu było wielokrotnie pisane.
Warto wspomnieć o stosowaniu kotłów o mniejszej średnicy opłomek u Niemców. Cóż zysk masowy był bardzo duży ( pierwsze projekty Hooda jeszcze ze słabym pancerzem miały kotły o dużej ( jeden ) i małej średnicy opłomek ( reszta ). Na Hoodzie sama ta zmiana dawała oszczędność rzędu 3 tysięcy ton! i lepszy podział kadłuba w rejonie kotłowni ). Niestety nic za darmo. Takie kotły wymagały częstszych przeglądów i czyszczenia. Niemcy mogli sobie na to pozwolić. Mogli odpowiednio ustawić harmonogram okresowych przeglądów tak by mieć pełny skład przy wyjściu do walnej bitwy. Anglicy musieli być zawsze gotowi i czas spędzony w doku musiał być ograniczony do minimum.
Dalej grubości poszycia. Niemcy stosowali więcej różnych grubości i generalnie cieńsze poszycie – zyski ciężarowe ładowali w pancerz. Ale znowu coś za coś. W efekcie wychodziły droższe okręty ( to tylko jeden z czynników i zawsze porównania cen okrętów w różnych państwach jest obarczone dużym ryzykiem ), do tego budowali je dłużej – tak średnio ze 3,5 roku wobec niewiele ponad 2 w Anglii ( ta sama uwaga co przy cenie ). No i gdzieś wyczytałem – chyba u Campbella, ale głowy sobie uciąć nie dam – że na niemieckich krążownikach liniowych podczas marszu z dużą szybkością przy nieco gorszej pogodzie ( chyba nawet pod Jutlandią ) występowały pęknięcia w poszyciu i przecieki. Nic zagrażającemu pływalności – pompy sobie radziły - i nic porównywalnego z tym co spotkało potem Mogami, ale miało miejsce i było nie do przyjęcia dla floty która miała pływać po morzach i oceanach świata. Do kilkudniowych wypadków na Morze Północne można było to jakoś przeżyć ( choć z pewnością nie było to planowane tylko wyszło jako przykry bonus )
Krążowniki liniowe w Japonii – moja wizja
Powiem szczerze, że tu czegoś nie rozumiem.
Pod Cuszimą Japończycy z powodzeniem użyli swoich krążowników pancernych do wsparcia pancerników. Niby powinni pójść za ciosem i zrobić sobie coś na kształt jednostek niemieckich – z odpowiednimi modyfikacjami. Niby nawet coś w tym stylu miało być, ale Kongo miał mieć bodaj 8 dział 12 cali i pancerz burtowy 9 cali. Potem postanowili przezbroić go w działa 14 cali i w zamian za to postanowili pocienić burty do 8 cali. Logiczne jak cholera. Okręty miały walczyć z większej odległości dzięki cięższym działom a więc wrogie pociski miały mieć mniejszą prędkość w momencie uderzenia, więc pancerz mógł być cieńszy. Przepraszam czy ktoś im powiedział, że przeciwnik też może mieć cięższe działa? No, ale Japończycy raczej mieli tendencję do robienia okrętów szybkich i silnie uzbrojonych kosztem pancerza. Do czasów Yamato.
Kolejne krążowniki liniowe już miały być lepiej opancerzone. Widać, że to zdecydowanie okręty do współpracy z flotą liniową.
Ciekawie sprawę krążowników liniowych w USA przedstawia Friedman
Gdzieś przed I wojną w USA zrobiono jakieś manewry które wykazały, że odpowiednio zdeterminowana flota wroga ( nawet niezbyt liczna ) miała szansę dojść i wysadzić desant blisko USA ( powiedzmy gdzieś w Meksyku ) i potem sobie bimbać. Po prostu nawet dużo silniejsza flota USA nie miała szans znaleźć takiej floty inwazyjnej - czy nawet takiej mającej zamiar ostrzelać miasta USA od strony morza. No a potem to już musztarda po obiedzie ( zważywszy na ówczesny poziom armii lądowej USA, mobilizacja trochę trwa ). Może było w tym sporo paniki - nie bardzo widzę sens płynięcia przez ocean żeby strzelać do miast, albo jak potem dostarczać zaopatrzenie dla wojsk, po uchwyceniu przyczółka, ale problem był.
Już sama możliwość że nawet bardzo duża flota przeciwnika może podejść na wschodnie wybrzeże USA całkowicie nie wykryta spędzało sen z powiek dowództwa.
W efekcie powstała potrzeba dwóch rodzajów scoutów. ( Niby nie oficjalnie, sam sobie daję taki podział na podstawie tego co wyczytałem - nazewnictwo tych grup to też mój copyright wink.gif ).
Pierwsza grupa to scouty "strategiczne" druga "taktyczne".
"Taktyczne" to sprawa prosta - rozpoznanie dokładnych sił przeciwnika jak już ma dość do bitwy typu Jutladii, w sumie nic odkrywczego. Omaha owszem spora, ale bez przesady i do tego jak dla mnie niezbyt udana ( te wsadzone już w czasie budowy dwulufowe wieże sporo ją przeciążyły, a ładowanie początkowo całej, a potem większości artylerii w kazamaty to jakaś paranoja )
Ciekawszym problemem były scouty "strategiczne".
Miały to być okręty odbywające długie rejsy rozpoznawcze. Miały mieć możliwość wykrycia wrogiej floty z daleka od baz i powiadomienia, że coś takiego się zbliża. Żeby można było temu zaradzić, wykrycie musiało być wczesne. W efekcie okręty musiały mieć duży zasięg, oczywiście dużą szybkość żeby zwiać flocie wroga ( sam przecież całej nie pokona ) i taką dzielność morską żeby pływać szybko niezależnie od pogody ( nie było mowy o sytuacji takiej jak z niszczycielem - że jak płasko to wyciągamy prawie 40, jak średnio to tyle co wolny pancernik a jak sztorm to stoimy w miejscu i nawet najwolniejszy pancernik nas wyprzedzi ). Wszystko to wymuszało duży okręt, praktycznie wielkości pancernika. No a taki okręt dobrze by było jak by miał silne uzbrojenie. Pozwalało to na przebicie się przez pierścień obrony przeciwnika ( przypominam, okręty miały działać w pojedynkę, o czym za chwilę ) i rozpoznanie czy to faktycznie siły główne czy coś innego ( żeby nie było takiej pomyłki jak pod Midway

). No a jak by się spotkało akurat słabo chroniony konwój, to nie trzeba by było wołać sił głównych

Pancerz przy tym nie był potrzebny ( taki cienki do walki z krążownikami lekkimi co najwyżej ). Okręty nie miały się wdawać w walki z silnie uzbrojonym przeciwnikiem, co najwyżej ostrzelać go z ekstremalnie dużej odległości licząc na szczęśliwe trafienie i obniżając jego morale, a potem wiać czym prędzej i głosić przez radio nowiny.
W przypadku gdy miało już dojść do spotkania sił głównych okręty te miały co najwyżej zająć się dobijaniem, czy rozdrażnianiem z dużej odległości przeciwnika.
W takim przypadku Lexington wydaje się całkiem nie zły, jeśli faktycznie do tego by go używano ( no tą rolę wkrótce przejęły samoloty ).
A po przezbrojeniu w latach 30-tych w odpowiednie działka przeciwlotnicze to całkiem fajny eskortowiec. Tylko jak ognia musiałby unikać walki choćby z Kongosem. A praktyka wykazuje, że pewnie prędzej czy później do takiej walki by doszło.
Carska Rosja dla odmiany to po doświadczeniach spod Cuszimy chciała mieć okręty do bezpośredniej walki z flotą liniową. Ich pierwsze krążowniki liniowe ( typ Izmaił ) miały być lepiej opancerzone od ich pierwszych pancerników typu Sewastopol i porównywalnie z Czarnomorskimi Peraticami.
Pewną zagadką jest dla mnie czemu konkretnie miały służyć I wojenne krążowniki liniowe Francji, Austro Węgier czy Włoch. Te Włoskie to w sumie jak na italiańskie standardy to super opancerzone - więc niby pancerniki. Ale co tam mieli wyrzeźbić Francuzi i Austriacy to nie do końca wiadomo i chętnie był się dowiedział co miały te okręty robić.