Wyobraźmy sobie sytuację, gdy nagle znikają z rynku wszystkie obecne tytuły i w to miejsce pojawia się stare Morze.
Na pierwszej stronie relacja ze zjazdu rządzącej partii + elaborat jej przewodniczącego + wywiad z ministrem. Później jakieś opowiadanie znanego autora, ewentualnie napisane przez marynarza z zacięciem literackim. Dalej "epos" o budowie nowego statku/portu - niepotrzebne skreślić. Następnie relacja z podróży redaktora na pokładzie masowca do Nowej Zelandii (odcinek 7). Strona pocztówek nadesłanych przez czytelników i może ewentualnie coś o ataku któregoś ORP na jednostkę podłych faszystów. To wszystko. Normalnie ekstaza, ale pachole z miasta powiatowego gdzieś tam hen w Kieleckiem nie miało dostępu do innych źródeł.
Za PRL'u wszystkie tytuły były utrzymywane sztucznie i zupełnie rozmijały się z oczekiwaniami czytelników. Niepotrzebna tu żadna ankieta czy badania opinii. Wystarczy się przejść do pierwszej z brzegu biblioteki publicznej, poprosić o stary rocznik Morza i sprawdzić, co zostało „wyciachane” żyletkami.
Czasy dzieciństwa i młodości zawsze się wspomina z rozrzewnieniem i ogląda przez różowe okulary. Morze wychowało ze dwa pokolenia czytelników, ale obiektywnie patrząc było to czasopismo o wszystkim i o niczym. Zawartość jednego numeru Misia, OW czy nawet Okrętów jest o niebo lepsza niż całego rocznika starego Morza, gdzie istniała duża
różnorodność poruszanych tematów, ale to wszystko było płytkie.
Argument, że Morze było drogie też jest z lekka chybiony. Jeżeli w numerze było coś ciekawego to miałem zwyczaj kupowania dwóch egzemplarzy. Jeden pozostawał nienaruszony a z drugiego wycinałem artykuł i wkładałem do teczki. Niestety, nie posiadaliśmy szklarni, fabryczki wsuwek do włosów czy warzywniaka, więc reprezentowałem raczej średnią krajową. Kupowało się jak leci, bo innego wyboru niebyło. Na cenę zawsze ktoś będzie narzekał.
Reasumując. Trzeba sobie dać na luz, postarać się zrozumieć wydawców i głosować portfelem. Sto piętnaście stron dyskusji na forum nie przekona wydawcy by ryzykował swoje pieniądze szczególnie w czasach, gdy potencjalny klient ma dostęp do wszystkiego, może kupić wszystko i zostanie mu to przyniesione do domu.
Chcecie niszowych tematów? Wydawcy olewają i nie drukują waszych dzieł? Załóżcie fanzin, publikujcie go cyklicznie, nawet pobierajcie skromną opłatę czy wpisowe za możliwość przejrzenia online i olejcie wydawców. Tylko, komu się będzie chciało? To tak dużo roboty…
Powiadam, marudzicie jak stare baby i tak w kółko Macieju (przepraszam ewentualne czytelniczki z gatunku feministek).
Pozdrawiam