dessire_62 pisze:Dzięki za polecenie "6 batalionu ",super ,tam czołg japoński naprawdę wygląda jak japoński , z przyjemnością oglądnąłem .
Film, jak film, zapewne nic wielkiego, ale za to bardzo poprawnego. Na tyle poprawnego, że nie do przyczepienia się. A pod kilkoma względami, jak np. militaria, film wysmakowany.
dessire_62 pisze:Ale proszę zwrócić uwagę ,że to za nasze pieniądze
Krzyś, nie ma takiego twórcy filmowego, który sprostałby wymaganiom takich ludzi, jak my. Tacy, jak my, zawsze będą chłostać twórców filmów wojennych, bo to my, a nie oni, mamy wiedzę na temat tego, co powinno być na ekranie, a czego nie ma. Z nami nikt z twórców filmowych nie wygra, ale to nie dla nas, garstki pasjonatów, robi się filmy wojenne. I trzeba mieć tego świadomość.
Zawsze i wszędzie będzie zachodziło zjawisko tego typu, że „za nasze” pieniądze nabija się nas w butelkę i wszystko jedno, czy to będą polskie pieniądze z państwowych dotacji na filmy, czy to będą nasze prywatne pieniądze wyciągnięte nam z kieszeni bezpośrednio np. na zakup biletów do kina. I dam Ci na to przykłady.
W omawianym tu „Czasie honoru” tarzam się ze śmiechu, gdy widzę wyposażenie spadochroniarzy z ich spadochronami na czele. Chyba to są wypożyczone z muzeum NASA aparaty tlenowe z czasów lądowania ludzi na księżycu. I tu pytanie – czy Zachód jest lepszy? Za pieniądze podobno większe, niż wydane na operację „Market Garden” nakręcono film o niej, czyli „O jeden most za daleko”. Wszystkie stosowne militaria do tego filmu były w zasięgu ręki. Praca, jak marzenie. Prosisz i masz oryginały z II wojny, bo wszystkiego na Zachodzie jest pełno. Spójrzmy teraz na hełmy amerykańskich spadochroniarzy w tym filmie. Gdy na nie patrzę, to od dziesięcioleci nie wierzę własnym oczom. Ojczyzna hełmów spadochroniarskich M2 i M1C nie wzięła ich do własnego filmu, ale wykonała (za te koszmarnie olbrzymie „nasze” alias „ichnie pieniądze”) coś, co jest wyrobem pn. jak mały Johnie wyobraża sobie hełm M2 lub M1C. Beczka śmiechu. Spójrzmy na te hełmy z ich fantazyjnymi skórzanymi podpinkami uszytymi do tego filmu, mimo że setki, jeśli nie tysiące, tych hełmów były do dyspozycji, a konsultantów historycznych też było co nie miara.
Oto aktor James Caan grający autentyczną postać spadochroniarza Eddie’ego Dohuna (dwa zdjęcia) i jeszcze inny aktor w roli epizodycznej.
Kto się na tych hełmach zna, ten się tarza ze śmiechu. To już bez różnicy, czy ci aktorzy dostaliby mudżahedińskie turbany, czy cokolwiek innego, bo mają na głowach rzecz kabaretową – „za nasze pieniądze” rzecz jasna.
A jak taki hełm wyglądał w rzeczywistości z jego dwoma podpinkami o zupełnie innej konstrukcji? Dlaczego tych hełmów nie wzięto do filmu, mimo że się walały po USA, tylko mozolnie uszyto abstrakcyjne skórzane podpinki o wyssanym z palca designie? Ano wyglądał ten hełm tak:
I dlatego szkoda nawet czasu na rozmowy o samych tylko militariach w „Czasie honoru”, jeśli historycznej kupy nie trzymają się sprawy tak fundamentalne, jak metody działania CC i konspiracji. W „Czasie honoru” wojna to nie tylko „męska przygoda”, ale jeszcze na dodatek „rodzinna przygoda”. Jeśli twórca filmowy umawia się z widzem, że robi sobie takie kpiny z historii, to szkoda cennej energii na poważne debaty o tym filmie.
Pozdrowienia!
miller pisze:Panowie, poważnie to można podchodzić do rodziny, pracy, hobby,
Zgadza się. Tak właśnie jest, gdy się patrzy na dzieło pt. „Czas honoru”.
![Wink :wink:](./images/smilies/icon_wink.gif)