Ksenofont pisze:Niestety, w końcowym okresie PRL w wojsku było 10 000 nikomu niepotrzebnych pułkowników - dziś płaci się im emerytury (a pułkowników jest już tylko około 500).
Były też tysiące nikomu niepotrzebnych majorów, dziesiątki tysięcy niepotrzebnych kapitanów i setki tysięcy niepotrzebnych zołnierzy niższej szarży.
Ksenofont pisze:Niestety, w końcowym okresie PRL było dwadzieścia okrętów desantowych. Przez dwadzieścia lat płaciło się za ich utrzymanie.
Z końcem PRLu zaczeło się ich sukcesywne wycofywanie co chyba jest dobrą oznaką?
Ksenofont pisze:Niestety w końcowym okresie PRL był tuzin szkół oficerskich zatrudniający dziesiątki tysięcy ludzi i produkujących tysiące oficerów rocznie. Likwidacja tego balastu zajęła prawie piętnaście lat.
niewiele było przypadków gdy likwidowano roczniki lub zwlaniano ze słuzby wojskowej po zakończeniu szkoły, zatem szkoły wypuszczały tylku oficerów ile było wakatów w jednostach (a częstokroć wielu mniej niż było wakatów).
Ksenofont pisze:Niestety przechowujące PRL-owską kadrę Wojskowe Biuro Badań Historycznych - zamiast zajmowania się statystyką celnych strzałów Iraku - bada dzieje powstania Kościuszkowskiego.
No cóż, co na to pan minister (ten, poprzedni, jeszcze poprzedni)?
Ksenofont pisze:Problemem jest przeszłość. PRL. Kształt sił zbrojnych PRL nijak nieprzystających do rzeczywistości.
A właściwie - niemożność poradzenia sobie z ustaleniem właściwego kształtu.
Hmmm... nie zgodze się z takim ujęciem. Problemem jest to, że przez dwadzieścia lat nikomu nie chciało sie przeprowadzić logicznej analizy (w połączeniu z kosztorysem wykraczającym poza jedną kadencję) przekształceń Sił Zbrojnych. W efekcie, zamiast reowlucji mamy stopniową ewolucje, wycofywanie przestarzałego sprzętu, powolne zmniejszenie liczebności i czekanie aż pewne pokolenie wymrze metodą naturalną. Niestety i taki proces musi byc sterowany, a z tym bywa gorzej. To własnie ostatnie 20 a własciwie 10 lat jest obrazem tego jak wielkim problemem jest odnalezienie się w przewartościowany systemie.
Ksenofont pisze:W latach '90 nie likwidowano jednostek wojskowych.
Oficerowie twierdzili, że z tego powodu ucierpi wyszkolenie i gotowość bojowa WP. W ten sposób nie było ani pieniędzy - bo zostały przejedzone, ani gotowości bojowej - bo nie było dla niej pieniędzy.
Politycy też nie widzieli powodów: wojsko to kilkaset tysięcy wyborców (kadra, pracownicy, rodziny w/w) oddających swój głos raczej na partię rządzącą niż na opozycję.
Własciwie to piszemy o tym samym. Zastanawia mnie tylko jedno. Czy gdyby przeprowadzić bardziej drastyczne ruchy w wojsku na przełomie lat 80-tych i 90-tych ubiegłego wieku to:
a) czy nie mielibyśmy tu scenariusza rosyjskiego gdzie spora grupa wojskowych zasiliła szeregi organizacji przestępczych,
b) czy osiągnęlibyśmy poziom profesjonalnych sił zbrojnych, dowodzonych przez ludzi znających się co nieco na rzeczy czy też mielibyśmy powtórkę z roku 2004, kiedy to porucznik z dwuletnim starzem w przeciągu roku stawał się majorem i spadały na niego obowiązki, które go przerastały (i to wielokrotnie).
Mimo wszystko, te lata bezładu pozwoliły nam wyszkolić pewną grupę oficerów i podoficerów, którzy są już nową jakością w SZ - nie tylko pod względem wiedzy, ale i mentalności. Te lata pozwoliły nam wysłać tysiące żołnierzy poza granice RP (na misje, do szkół, na stanowiska w strukturach NATO, na kursy) i choć nadal jest problem z przebiciem się przez opór tych myslących poprzednią epoką to każdy dzień zbliża ich do rozstania się z mundurem i każdy dzień zbliża nas do normalności. Pytanie tylko czy politycy postawią jasny drogowskaz wykorzystując to co udało się wypracować przez ostatnie lata.
Osobiście niestety śmiem wątpić w powyższe.
Ksenofont pisze:Polikwidują, zaoszczędzą, a za dwadzieścia lat Siły Zbrojne Rzeczpospolitej będą nowocześniejsze i silniejsze niż armie Grecji, Belgii, Hiszpanii.
Jest to scenariusz możliwy, a jego realizacja uzależniona od tego czy polski obywatel i wybrany przez niego polityk, będą widzieć sens w posiadaniu nowoczesnych sił zbrojnych. Nie nalezy zapominać, że chęć ponoszenia nakładów na wojsko jest odwrotnie proporcjonalna do czasu jaki upłynąl od ostatniego konfliktu, który bezpośrednio dotknął obywateli danego państwa.
Pomimo mojego sceptyzmu, życzę nam wszystkim, by Twoje prognozy się sprawdziły.
Piotr S. pisze:Dobrze ,że przywołaleś tzw psaeudo amerykańskie wojenki ,gdzie nie ma co ukrywać robimy za frajerów .
Niestety te pseudoamerykańskie wojenki i im podobne to największy łącznik z rzeczywistością. Gdyby nie one, nasze siły zbrojne dalej tkwiłyby w minionej epoce (nie tak głęboko, ale nadal). Z wojskowego punktu widzenia to nieoceniona lekcja bezlitoścnie obnażająca wszelkie niedomagania (techniczne i mentalne) z jakimi kroczyliśmy przez dekady. To, że przeciętny podatnik nic fizycznie na tym nie skorzystał (a nawet stracił) to juz wina tych którzy negocjowali warunki naszego udziału (czy ktoś to w ogóle negocjował?).
Nie nalezy jednak zapominać, że podatnik zyskał lepiej wyszkoloną armię, a to, choć trudne do oszacaowania, jest wymierną korzyścią.