Powtarzasz mi swoje zdanie któryś raz (znam je).
Ale piszesz tak jakbyś nie znał. Przy czym akurat tu, to jest nie tylko moje zdanie - to prawda. Podałem FAKTY. Kwestia ich oceny to już indywidualna sprawaidopiero tu mozna mówić o czyimś zdaniu. Ciebie np. nie przeszkadza, że ktoś dopuścił się oszustwa, miał kontakty ze światem przestępczym, publicznie kłamał. Z twojego punktu widzenia taka osoba nadaje się na najwyższe stanowisko w państwie. To jest twoje zdanie. Moje jest takie, że taka osoba na to stanowisko się nie nadaje.
Fakty Tomie to fakty - nie zmienisz ich. Kwestią otwartą pozostaje ich ocena lub interpretacja.
Bardzo wielu polityków (z różnych partii) mija się z prawdą...
Oczywiście, szczególnie z prawej strony. Natomiast znacznie mniej oszukuje dla własnej korzyści materialnej lub ma szemrane kontakty ze światem przestępczym (nawet gdyby tylko towarzyskie).
I znów - ocena tego może być różna. Części osób może to nie przeszkadzać. Innym może przeszkadzać.
Każdy z nas ma rozum, by móc odróżnić dobro od zła. Nawet, jeśli komuś to nie przeszkadza musi jednak wiedzieć, czy to jest dobre czy złe. Więc Tomie - te jego kontakty, oszustwa w celu uzyskania korzyści materialnych, kłamstwo na antenie - to coś dobrego czy złego? Czy to powinno mieć wpływ na ocenę danej osoby, jej kwalifikacji do sprawowania takiego urzędu jak prezydent RP?
Oczywiście można powiedzieć, że jakieś zasady moralne czy elementarna uczciwość to przeżytek i tylko frajerzy biorą to pod uwagę. Ale powiedzmy to jasno - że zasady się nie liczą, przyzwoitość się nie liczy itd.
Dlatego zawsze wolałem być zwyczajnym obywatelem.

A co to ma do rzeczy? W czym jest lepszy "zwyczajny obywatel" od kandydata na wysokie stanowisko, który kłamie, oszukuje i ma podejrzane kontakty, nie wspominając o paru innych cechach? Jeśli temu "zwyczajnemu obywatelowi" to nie przeszkadza i na kogoś takiego głosuje, to w czym jest lepszy? Tym bardziej, że gdy ktoś taki wygrywa, to przecież dzięki takim "zwyczajnym obywatelom". Powiedzmy, że facet jest jaki jest - takim go Pan Bóg stworzył, ma swe wady itd. Pytanie, kto go wybrał? Czy wyborcy nie ponoszą odpowiedzialności za swe wybory?
Politykowi łatwiej się pod tym względem "wypaczyć" i często nawet tego nie zauważa.
Polityka niesie za sobą określone pokusy (podobnie jak inne zajęcia). Jeśli ktoś polityką się zajmuje, tym pokusom (bardzo różnym, nie tylko materialnym) podlega bardziej. Ale jakie to ma znaczenie? Wybory to wybory - mają takie sytuacje (osoby ulegające pokusom) eliminować. A bywa, że okazuje się odwrotnie - to kto jest temu winny? Kandydat? Czy ci, którym jego oczywiste przywary nie przeszkadzają?