Gdzie ja porównałem gospodarkę EU do państw "opóźnionych w rozwoju"?
Raz, do Chin porównywałeś wielokrotnie. Jeszcze w XVII-XVIII wieku gospodarka Chin (produkt brutto) mógł być porównywany do gospodarek największych państw europejskich. W każdym razie nie była jakiejś dominacji gospodarczej, przewagi państw europejskich (raczej odwrotnie, choć zaczęły się rysować warunki do takiej przewagi). W pierwszej połowie XIX wieku Europa zaczęła wyraźnie brać górę - w stosunku do gospodarek państw europejskich Chiny zaczęły mocno odstawać - były "opóźnione w rozwoju". Obecnie to wraca do starych realiów.
Dwa, jeśli piszesz że Europa (UE) ma coraz mniejszy udział w światowym PKB, to jest to efekt wzrostu gospodarczego owych państw "opóźnionych w rozwoju". W gospodarce tak już jest, że jeśli jesteś nisko, to odbicie się od dna przychodzi stosunkowo łatwo i gospodarka jest w stanie rosnąć szybko. Im staje się większa, rosnąć będzie wolniej. Świat się rozwija - cały. Mniej lub bardziej, ale cały. Europa też, ale w naturalny sposób jej udział w tym rozwoju maleje. To proces naturalny. Nawiązujesz do problemu, więc Ci tłumaczę. Bo odnoszę wrażenie, że nie do końca rozumiesz w czym rzecz.
Jeśli piszesz: "Czy europejską oferta na globalnym rynku się zwiększa czy zmniejsza?" to właśnie dotykasz tego problemu. Choć być może tego nie rozumiesz - więc Ci tłumaczę.
Bujda na resorach.
Jak się czegoś nie rozumie, to najwidoczniej najłatwiej wszystko negować. To nie jest "bujda". Wzrost jest istotny, bo narzędzia są istotne. Powiedz mi po co zarabiasz pieniądze? Po to by zarabiać - dla samego zarabiania? Pieniądze to nie jest cel sam w sobie tylko środek do osiągania określonych celów. W warunkach indywidualnych to jeszcze rozumiemy. Przestajemy rozumieć gdy zaczyna chodzić o państwo lub nawet o duże firmy. W UE jednak rozwój, a w tym i pojęcie wzrostu gospodarczego, tak się rozumie. Przy czym wielokrotnie tu rozmawialiśmy o tym, że transformacja energetyczna to środek do zapewnienie konkurencyjności gospodarki europejskiej w przyszłości. Europa nie ma własnych wielkich złóż surowców energetycznych. A ostatnie lata pokazały, że uzależnienie od importu niesie za sobą ryzyko. Stworzenie alternatywnych źródeł energii jest w tej sytuacji już nawet nie działaniem mającym zapewnić konkurencyjność w przyszłości, ale koniecznością.
Zupełnie jak w PRL-u.
Masz krótką pamięć, jak widzę. Bo chyba zdążyłeś zapomnieć jak to w PRL-u było. Porównywanie obecnej sytuacji/polityki energetycznej do czasów PRL-u to czysta paranoja.
Na wygodne życie trzeba zapracować. Inaczej kończy się to tak jak we Francji.
Jeszcze się nie skończyło we Francji, choć prawda, Francja zaczyna wchodzić na grecką drogę. Przy czym ugrupowania skrajne, z lewa i prawa, raczej chętnie by tu przyśpieszyły.
My też na tą drogę wchodzimy. Dzięki prawicy, która zapoczątkowała rozdawnictwo na które nas nigdy nie było stać. A teraz domaga się obniżania podatków. Jednoczesnie prawiąc komunały o patriotyzmie, jakby zbrojenia były za darmo.
To co naprawdę zagraża UE, jej państwom i całej unijnej gospodarce, to nie transformacja energetyczna ale nierealne oczekiwania obywateli i radykalizacja ich poglądów. Wynikająca nie z transformacji ale z irracjonalnych poglądów i nadmiernych oczekiwań. Co wykorzystują takie autokracje jak Rosja czy Chiny oraz owi populistyczni prawicowcy (w niektórych krajach także lewicowcy). Jeśli dojdzie do katastrofy (czego do końca wykluczyć nie można, choć i prawdopodobieństwo nie jest znów aż jakoś specjalnie wysokie) to nie będzie to wina transformacji energetycznej itp. tylko m.in. takich ludzi jak Ty Gregski. Oraz wszystkich tych (a tych jest może jeszcze więcej), którzy chcieliby by "państwo im dało". Bo im się "po prostu należy".
A o Rzymie możesz pisać co chcesz ale koniec końców w ludnym imperium z milionową stolicą i miastami idącymi w setki tysięcy ludzi nie znalazła się wystarczająco duża liczba mężczyzn gotowych własną piersią bronić kraju przed kilkunastu tysięcznymi hordami najeźdźców.
Wybacz, ale kompletnie nie rozumiesz o czym piszesz. Ludzi znalazłoby się aż nadto. Tyle, by ci ludzie byli, to trzeba ich było wyposażyć, zorganizować i im zapłacić. A pieniędzy nie było - i tu był problem. Ludzie zawsze się znajdą do wojaczki - pod warunkiem, że są pieniądze. Rzym zmagał się z najazdami barbarzyńców jeszcze w czasach republiki. I dawał sobie radę. Bo miał środki. Gdy kryzys ograniczył środki, zaczął sobie przestać dawać rady. Nie gniewaj się, ale to co piszesz to bzdury.
Krótko. Początkowo w Rzymie obowiązywała powszechna służba wojskowa obywateli (i sprzymierzeńców mających dostarczać kontyngenty zbrojnych). Każdy obywatel, w zależności od majątku, miał się sam uzbroić i wezwany, pełnić służbę przez daną kampanię (piesi bodajże 20 kampanii, konni 10). Do czasu gdy wojny prowadzono w Italii, wszytko grało. Chłopi szli na wojnę, wracali na żniwa i było OK. Problemy zaczęły się, gdy Rzym zaczął podbijać tereny poza Italią. Wojny się przeciągały a na zdobytych ziemiach trzeba było osadzać garnizony. Chłopi nie mogli zajmować się swoimi gospodarstwami, które podupadały. Ich rodziny zaczęły cierpieć biedę (co dotyczyło nawet wysokich dowódców!). To z koli doprowadziło do sytuacji, gdy zaczęła się kurczyć liczebność warstwy średniej (średnio zamożnych rolników - zaczęli sprzedawać swe gospodarstwa, których i tak nie mogli uprawiać) - dostarczającej główny kontyngent wojsk. Baza rekrutacyjna armii zaczęła się kurczyć, więc konsul Mariusz przeprowadził reformę wprowadzając służbę zawodową. Początkowo oddziały starego i nowego wzoru istniały obok siebie, ale krótko - służba zawodowa lepiej się sprawdziła i "wygrała" szybko (co nawiasem, w ciągu wieku doprowadziło do zmiany ustroju w Imperium - z Republiki na Cesarstwo; ale to inna historia). Teraz do armii mógł wstąpić każdy obywatel (wcześniej biedni nie musieli służyć w wojsku) i nie-obywatel (do jednostek auxiliów - po zakończeniu służby dostawał obywatelstwo). Taka armia kosztowała, choć biorąc pod uwagę wielkość imperium, nie była liczna (ale sprawna!). Gdy skończyły się podboje służyła już głównie do obrony granic. Ale koniec podbojów dał początek kryzysowi o którym już pisałem. Coraz trudniej było utrzymać regularne siły zbrojne. Brak środków sprawił, że sięgnięto po "sprzymierzeńców", czyli barbarzyńskie plemiona którym pozwolono osiedlać się na terenach przygranicznych w zamian za obronę granic (gł. na Zachodzie, bo tam kryzys przybrał nieporównanie większe rozmiary niż na /Wschodzie). Nie dlatego, że nie było chętnych do służby wojskowej! Tylko dlatego, że tak było TANIEJ! I to nawet częściowo się sprawdzało, do czasu gdy np. takie plemię nie zetknęło się z pobratymcami, którym wpadło do głowy najechać ziemie rzymskie. Wówczas najczęściej orientowali się, że za nimi nie ma już nikogo i lepiej przyłączyć się do najeżdżających niż bronić Rzymu przed pobratymcami. Upraszczam do bólu, ale chodzi mi o wyjaśnienie mechanizmu.
Gdyby Rzym miał silną gospodarkę, obroniłby się nawet w czasach wędrówek ludów. Ale nie miał - i tu tkwiła główna przyczyna jego upadku. Więc znów - wybacz -ale to co piszesz Gregski nie ma sensu.